Publiczność przeżywa wraz z Kapturkiem jego rozterki i jego zachwyty, bawi się i śmieje. Sceny płynnie przechodzą od jednej do następnej, nawet zmiany dekoracji nie wprowadzają dysonansów, są raczej częścią całości. Całości, którą tworzy taniec i oczywiście muzyka – bardzo zróżnicowana: od rytmów klasycznych po jazz, pop i disco, a nawet nuty folkowe. Podobnie style taneczne: od klasycznych, baletowych, czy jazzowych, aż po taniec nowoczesny.
Płyniemy więc przez baśniową opowieść, spotykając mnóstwo postaci, nie tylko z bajki o Czerwonym Kapturku, ale i z wielu innych baśni, które z radością i uśmiechem rozpoznajemy. Nasze zaciekawienie nie zmniejsza się, ale narasta – aż do finału, w którym pojawiają się zdecydowanie komiczne sceny: z babcią, dziadkiem i ich szalonymi, nieco frywolnymi tańcami, a także z klasycznymi pytaniami Kapturka do wilka przebranego za babcię.
Zaskakuje tylko sama końcówka, w której z baśni gwałtownie przeskakujemy do farsy rodem z programu „Benny Hill” (co sugeruje nawet muzyka). Jednak to tylko drobny zgrzyt, w zestawieniu z ogromem pracy i wysiłkiem włożonymi w ten spektakl, tworzony przecież na materii nieprofesjonalnej – dzieciach i młodzieży oraz miejscu, które nie jest muzycznym teatrem i gdzie wszystko trzeba było wymyślić i stworzyć od podstaw.